poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Żyj dla siebie.

Tak jak wspomniałam tutaj, po przeczytaniu tego tekstu, postanowiłam dodać w temacie coś od siebie. Myślę, że nie tylko mi się zdarzyło zapomnieć o życiu dla siebie, zamiast życia dla innych, jeżeli interesuje Was, co mam do powiedzenia w tej kwestii, jak to widzę w tym momencie – zapraszam!







Był taki czas, że wszystko, co robiłam, musiało wyglądać dobrze. Szłam spać w fajnej piżamce, po domu/akademiku chodziłam w fajnie wyglądającym dresie (wiecie, niby niechlujnie wyglądam,ale ten „niechlujny” koczek pochłonął trochę mojego czasu, zanim powstał!) itp. itd. Wiecie, z jednej strony to miało sens, bo przecież kiedy mijałam lustro, czułam się dobrze, byłam zadowolona, że mój wygląd jest ok, że wszystkie wykonywane przeze mnie czynności wyglądają fajnie (o matko, żeby czasem za dużo nie ubrudzić przy gotowaniu, jak to wygląda!). Jednak każdy medal ma dwie strony.
Zamiast po powrocie z uczelni wskoczyć w cokolwiek wygodnego, napić się herbaty, odpocząć, ten czas spędzałam nad ułożeniem włosów (a nie mogłam związać ich jakkolwiek w minutę, żeby tylko nie przeszkadzały?), dobraniem kolorystycznie i fasonem ubioru „po akademiku”. Efektem tego było dodatkowe męczenie się, zamiast odpoczynku. Hm, no niefajnie, nieefektywnie. Ba, musiałam mieć zawsze makijaż, bo co jeśli nagle będę musiała wyjść! Skutkiem tego było codzienne maltretowanie rzęs tuszem, któregoś dnia częściowe ich połamanie i przymusowa rezygnacja z makijażu na jakieś 3 tygodnie...

Jak jest teraz? Teraz związuję włosy w „szlufkę” – niszczy je najmniej, a jest mi wygodnie i zrobienie jej zajmuje mi może 20 sekund (nie wiem, nie liczyłam, z ciekawości sprawdzę). Wygląd nieważny, mam 21 lat, więc bronię się młodością, a przecież mój Mężczyzna ma mnie uwielbiać w każdym wydaniu! :D Ubiór? Zrzucam łaszki, zakładam coś odpowiedniego do pogody, to nic, że tu kratka a tu paski (no ok, to taka hiperbolizacja, ale rozumiecie? Chodzi o to, że nie przejmuję się, że ten odcień zieleni nie współgra aż tak dobrze z tym odcieniem czegośtam). Makijaż? Cóż, tutaj zmiana dość spora. Maluję się, jeśli przewiduję wyjście, a jeżeli nastąpiło takie nieprzewidywalne – jeśli mam te 15 minut, poświęcam je na makijaż, żeby czuć się dobrze, jeśli nie, maluję brwi i nakładam róż. Mały zabieg, wcale nie czasochłonny, a twarz prezentuje się myślę, że lepiej.

Fajnie, kiedy w każdej chwili czuję się dobrze, jednak gorzej, jeśli za sprawą wyglądu. Myślę, że chęć podobania się wszystkim i zawsze to kwestia mojej samooceny i uważam, że podbijanie jej stylowym dresem jest niemądre i niedojrzałe. Przecież zawsze mam ładne oczy i gorące serduszko, nie zmieni tego mniej atrakcyjny ciuch lub brak makijażu. Uważam, że powinniśmy czuć się ze sobą dobrze zawsze i wszędzie, jednak angażując w to coś innego niż swój wygląd. Mamy prawo być zmęczeni czy chorzy, mieć podkrążone oczy, nie chcieć być tak produktywnymi jak namawiają do tego blogi rozwojowe. Jesteśmy ludźmi, a gorsze samopoczucie, kiepski wygląd czy chwilowe lenistwo są tak samo ludzkie, jak szczęście, „modny outfit”czy nauka kolejnego języka.

Mniej ładne? Poród też nie wygląda pięknie. A ile w tym pełnym bólu i zdecydowanie nieatrakcyjnych widoków szczęścia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz